[11562241]

Dostałam dziś info, że do końca roku nakładem jednego z warszawskich wydawnictw, będącego sponsorem moim i Siwsa ukaże się album poświęcony Szansie i mnie :)
Album będzie zawierał przede wszystkim masę zdjęć, historie osób powiązanych z nami obiema, oraz mój krótki tekst podsumowujący jak to się stało, że w ogóle się mamy :)
Tekst jest łzawy, niemniej prawdziwy i pisany prosto z serducha.
Do przeczytania poniżej...

O jeździe konnej marzyłam od dawna, o własnym koniu – od dziecka. Kiedy zaczynałam przygodę z końmi, jeździectwo uchodziło za sport ekstrawagancki i ekskluzywny, ja – nastolatka z lichym kieszonkowym i marzenie o wietrze we włosach za 30 złotych za godzinę...
Nie było mnie stać na regularne jazdy z kieszonkowego, a rodzice uważali, że to sprawa zdecydowanie za droga, ale że dla chcącego nic trudnego w końcu znalazłam stajnię, w której za wyrzucanie gnoju z końskich boksów i inne prace przy koniach mogłam czasem sobie wsiąść na grzbiet któregoś z nich.
Jakiś czas tak to trwało, a potem odkryłam Przystań Ocalenie. Jeździłam tam dość często – byłam już studentką i czasem urywałam się z zajęć, żeby pojechać tam, do tych końskich bied, trochę z nimi poprzebywać, poczyścić, popatrzeć jak się pasą.
Cały czas jeździłam, nabierałam odwagi i umiejętności, jakiś czas współprowadziłam jeździecką drużynę harcerską w jednym z ośrodków jeździeckich na Śląsku. Tam często dostawałam do jazdy konie z rekreacji, na których nie wszyscy chcieli jeździć, konie z „własnym zdaniem” – i lubiłam je bardzo, bo z każdym mogłam się dogadać. Tak zwane „trudne konie” zawsze sprawiały mi satysfakcję, bo zawsze w końcu się dogadywaliśmy – bez bata i bicia, bez krzyków – Przystań wyrobiła we mnie przekonanie, że bat to nie jest rozwiązanie...
W jednej ze stajni dogadałam się z właścicielem i dostałam konia „dla siebie”. Pamiętam doskonale tą siwą śląską kobyłę – masa mięśni i siły, taki koń „czołg”, ale świetnie się na niej bawiłam...
Pewnego dnia wpadł nam do głowy pomysł – kupimy sobie konia dla drużyny. Zrobimy zrzutkę i to będzie nasz koń, harcerski.
Na jednym z portali aukcyjnych trafiłam na Nią. Siwa niewysoka kobyłka. Ogłoszenie mówiło jasno i wyraźnie – „ jeśli nikt jej nie kupi, trafi wiecie gdzie” i jeszcze, że koń jest dla dobrego jeźdźca.
Pojechałam ją obejrzeć – dobrze pamiętam ten dzień. Było mokro i zimno – początek listopada. Weszłam do boksu, w którym stała na kupie niewywiezionego gnoju, trąc uszami o niski sufit mała ale zapasiona siwa klacz, z paskudnie zaniedbanymi kopytami. Szansa... Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Jak tu nie dać szansy Szansie? Umówiłam się z właścicielem, że do końca listopada zbiorę pieniądze i na początku grudnia ją kupię.
Cena była do przyjęcia jak za kobyłę w tym wieku i stanie, więc zaczęło się szukanie pieniędzy. Miał być koń hufcowy, harcerski, miała być zrzutka, ale z dnia na dzień okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, że hufiec nie pomoże, bo nie mogą wziąć konia na stan – czas się zbliżał a ja nie miałam nawet połowy kwoty.
Wiedziałam, że Przystań pomóc nie może, bo ja chciałam konia dla siebie, do jazdy, a oni takich koni nie sponsorują, więc zaczęła się bitwa z czasem. Wysłałam dziesiątki mejli do osób prywatnych i instytucji z prośbą o pomóc w uratowaniu konia od śmierci w rzeźni. Tydzień przed terminem pojechałam do niej jeszcze raz. Chciałam na nią popatrzeć, przeprosić, powiedzieć, że chyba mi się nie uda...
Stałam przy ogrodzeniu razem z przyjaciółką, patrząc jak się pasie kiedy zadzwonił mój telefon. Sympatyczny damski głos pytał mnie o Szansę, o moje plany w związku z nią, o mój adres i adres stajni, w której stoi. Niewiele pamiętam z tej rozmowy, tylko tyle, że ten głos powiedział „pomogę Ci, kupimy tego konia”.
Pamiętam, że się rozpłakałam po tym telefonie – Gośka stała obok nie wiedząc o co chodzi, a ja byłam tylko w stanie wykrztusić „kupujemy, kupujemy Siwą...”, a potem chyba płakałyśmy obie...
Z Panią Anią Ostrzycką umówiłyśmy się na 3 grudnia – że wtedy ją kupimy i przewieziemy. 29 listopada przyjechała na Śląsk, żeby obejrzeć Szansę i miejsce w którym będzie stała. Spotkałyśmy się w knajpce z tyłu katowickiego dworca. Wiem, że okropnie się bałam, że się jej nie spodobam, że uzna mnie za zbyt młodą na takie zobowiązanie – miałam wtedy 21 lat, wciąż studiowałam, a moim jedynym atutem był fakt, że kochałam konie, kochałam już TEGO konia i chciałam uratować go od rzeźni.
Zobaczyłam sympatyczną rumianą twarz i długie rozpuszczone włosy pani Ani, a jej uśmiech dodawał otuchy. Usiadłyśmy i usłyszałam „byliśmy już u Szansy, musimy ją stamtąd zabrać, ona bardzo chce stamtąd jechać, zrobiła taki pokaz, że nie zostawimy jej ani jednego dnia dłużej – kupujemy dzisiaj!”
Kiedy podpisałyśmy umowę i przewiozłyśmy konia do stajni, w której jeździłam, byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Dopiero potem dowiedziałam się, że Szansa miała problemy z wchodzeniem do bukmany – bardzo chciała chyba stamtąd wyjechać, bo weszła bez mrugnięcia okiem, w dodatku po ciemku, bo pora była późna...
Od tego dnia zaczęła się długa droga do porozumienia. Kupiłyśmy przerażone, agresywne zwierzę, które na widok siodła i ogłowia dostawało szału, a podniesiony głos człowieka, każdy gwałtowny ruch sprawiał, że natychmiast reagowała ucieczką lub atakowała.
Szybko okazało się, że jestem jedyną osobą, która zyskała sobie akceptację dzikiej, dumnej Szansy. Choć nie było łatwo – lata w poprzedniej stajni nauczyły ją, że jeśli zrzuci jeźdźca dostaje lanie i idzie do boksu na tydzień czy dwa, do momentu, w którym ktoś stwierdzi, że „on jej pokaże”, a ona znowu zrzucała i znowu szła do boksu...
Na początku zdarzało się, że spadałam z niej po pięć razy w ciągu godziny jazdy. Albo wsiadałam i nie mogłam nawet ruszyć jej z miejsca. Bała się wszystkiego – nawet wiatr ją przerażał. Nie można jej było przywiązać, bo się zrywała, nie można było wziąć nóg, bo próbowała kopać, przy wsiadaniu podskakiwała albo chciała ugryźć... Gdyby to był koń kogoś innego pewnie bym odpuściła i nigdy już nie wsiadła, ale był mój, musiałam sobie poradzić.
Pół roku po kupnie złamałam obojczyk podczas upadku – w stajni Szansa miała opinię konia zabójcy, słyszałam, że takiego konia to najlepiej do rzeźni oddać...
Szansa nauczyła mnie pokory. Zanim ją spotkałam sądziłam, że jestem jeźdźcem niemal olimpijskiej klasy, że nie ma konia, z którym sobie nie poradzę, że ja przecież umiem jeździć.
Na Szansie musiałam uczyć się wszystkiego od nowa, bo każdy mój najmniejszy błąd powodował jej wyolbrzymioną odpowiedź, w związku z faktem, że jest ona koniem zdecydowanie elektrycznym i nadwrażliwym na bodźce i pomoce jeździeckie.
W związku ze złamanym obojczykiem na 3 miesiące byłam wyłączona z jazdy, ale do Szansy jeździłam dalej. Odkryłam naturalne jeździectwo, Monty’ego Robertsa, Pata Parellego i innych im podobnych. Poznałam Kasię, dziewczynę, która zajeżdżała konie nie używając wędzidła, ona wprowadziła mnie w początki metod naturalnych, pokazała mi jak uczyć konia zaufania, stojąc obok niego na ziemi. Spędzałyśmy czas na spacerach do lasu, na zabawach ze sobą, na budowaniu zaufania. W stajni za plecami śmiali się z nas, że zamiast użyć bata, ja głaszczę i nagradzam, że się bawię i proszę zamiast złamać i zmuszać...
Zmieniłyśmy stajnię na taką, w której nikt nas nie wytykał palcami, nie komentował metod. Odżyłyśmy obie, pozbawione bagażu wzroku nieprzychylnych ludzi.
Zaczęłyśmy intensywnie jeździć, znalazłam trenera, który akceptował moje podejście.
Pierwsze podskoki, potem hubertusowa gonitwa, którą wygrałyśmy, tereny – najpierw w grupie potem samotne. Ania – właścicielka stajni, w której stałam z Szansą stała się moją najlepszą przyjaciółką. Wiele godzin przegadałyśmy o Szansie, wiele jej zawdzięczamy.
Kiedy zmieniałam stajnię na taką, która jest blisko mojego domu, płakałyśmy obie.
Dziś mijają cztery lata od dnia, w którym Pani Ania zrealizowała moje marzenie o własnym koniu.
Szansa zmieniła się nie do poznania. Ktoś, kto pamięta ją z tych pierwszych dni zaraz po kupnie, nie poznaje jej. Choć nadal daje się dosiąść jedynie wybranym i nie wszystkich akceptuje na swoim grzbiecie, jest jednym z ulubionych koni dla dzieci, które po...

ramziu1

ramziu1 2010-10-15

fajnie ;d

niunia89

niunia89 2010-10-15

ślicznie :)

animals

animals 2010-10-15

Tekst jest wciągający:) super:)

nuciaa

nuciaa 2010-10-15

ale się rozpisałaś. :P
Piękny koń. : D

cewka1

cewka1 2010-10-15

Śliczne zdięcie ;p Cudowna notka:P

ruda24

ruda24 2010-10-15

Wspaniała historia :)

mikas

mikas 2010-10-15

świetne :))
a myślałam, że takie historie zdarzają się tylko w filmach:)
Fajnie, że wam się udało, że nie poddałaś się choć zapewne nie raz się nad tym zastanawiałaś:))

asia99

asia99 2010-10-15

no to żeź się rozpisała;P;P

mortis

mortis 2010-10-16

Ogromne gratulacje dla was! Czytając to mam łzy w oczach...
Dlaczego?
Bo doskonale was rozumiem, bo znam to dobrze... bo ludzka głupota jest porażająca :/... bo... tak jak Ty kocham konie!! , tak samo jak Ty musiałam sama sobie zapracować na to aby móc jeździć i tak jak Ty mam pociąg do koni "trudnych" ;)

Jedno co nas różni, to to, że ja wiecznie myślę, że wciąż umiem za mało :D i to, że ja zawsze uważałam, że bat jest przydatny, ale tylko jako trzecia łydka i że nie warto go używać, a osoba, która nie umiem sobie poradzić bez bata... nie umie po prostu nic!...

Ale choć wiele wymagam od siebie , nigdy się nie poddaję i najważniejsze, aby pomóc innym <zwierzętom i ludziom!>

Dużo szczęścia dla was obu!
i już nie mogę się doczekać albumu :)

vigor

vigor 2010-10-17

ale super ten tekst ! ;)
dobrze ze Szansa trafiła w dobre ręce ;]
pozdrawiam ;*

nalog

nalog 2010-10-18

Piękny koń i wspaniała historia.
Życzę powodzenia Wam obu i dalszych sukcesów do których warto dochodzić małymi kroczkami.

shaitan

shaitan 2010-10-19

śliczne konisko. i jest to przykład, że zawsze warto walczyć do końca... Pozdrawiam.

konike

konike 2010-11-23

Jeju ! ;**
Ta notka jest świetna ;)
Aż się wzruszyłam ;)
Szacun za dar pisania,mnie by łapy poodpadały ;** !

dodaj komentarz

kolejne >