Don Kichot

Don Kichot

W jednym z pozagrobowych parków, uroczyścieZamiecionym skrzydłami bezsennych aniołów,W cieniu drzew, co po ziemskich dziedziczą swe liściePożółkłe i zbyteczne - z dusza, niby ołów,Ciężką, chociaż pozbytą życia nędz i lichot,Na ławie marmurowej wysmukły Don KichotSiedzi, dumając nad tym, że dumać nie warto,I pośmiertnym spojrzeniem, co nie sięga dalej,Niźli dłoń rozmodlona, obrzuca głąb alej,Gdzie ślad życia na piasku starannie zatarto.Bóg darmo dłoń ku niemu wyciąga z pobliża,Ażeby go powołać na wspólne biesiadyWe mgle, którą anioły, czyniąc znaki krzyża,Rozpraszają dla gościa. gość niezłomnie bladyUsuwa się i stroni i w pozgonnej ciszyUdaje, że nie widzi nic i nic nie słyszy.Niegdyś skrzydła wiatraków, sen posłuszny wiośnie,Złocił mu w groźne miecze rycerskich orszaków,A dzisiaj w dłoniach Boga, podanych miłośnie,Widzi zdradliwe skrzydła ułudnych wiatraków,I - nieufny - uśmiechem szyderczym przesłaniaMożliwość nowych błędów, snów i opętania.I nie postrzega nawet, jak nagle - bezszmernyAnioł do stóp mu składa purpurową różę,Przysłaną od Madonny na znak, że w lazurzePamięta o rycerzu, który był jej wierny.
.........> c.d