Ostatni bal bez happy endu, bez filozoficznej refleksji, bez rachunku sumienia. Umierają, jak żyli, ale zniewoleni swoimi niedołężnymi ciałami, swoją małością i bezsilnością, drżącą ręką kurczowo trzymają swoje parszywe życie. Sami będący tylko kukłami w teatrzyku życia i śmierci, próbują skryć obgryzione resztki swojego żywota za maskami, równie jak oni groteskowymi i żałosnymi. Dziwne też tego wieczora było i to, że my, widzowie, znaleźliśmy w tej makabrze i beznadziei przemożną chęć do życia. Daliśmy się poprowadzić Michałowi Kozłowskiemu w roli Czatownika i partnerującym mu w równie świetnych kreacjach koleżankach i kolegach przez tajemniczy świat teatru. I to za ich sprawą i dzięki bezgranicznym wizjom reżysera wróciliśmy z tego świata mądrzejsi i piękniejsi.