gdzieś na obrzeżach miasta...

gdzieś na obrzeżach miasta...

1/3
2023 – TUSK KONTRA KACZYŃSKI TO WALKA O WSZYSTKO

Znacie taki kraj, w którym sędzia Trybunału Konstytucyjnego może sobie bezkarnie ujadać jak menel spod budki z piwem: „Brejzowy bydlaku, twoje szczęście, tchórzu, że się schowałeś za napisem, bydlaku buraczany. Może kiedyś cię dorwę”?
Znacie ten kraj, w którym naczelny komendant policji strzela w swoim biurze z granatnika i zamiast wylecieć ze służby, otrzymuje status pokrzywdzonego?

I tak dalej, każdego dnia. To jest Polska.
Ten kraj, co jest „nigdzie”.
Upadły w obyczajach, bezbronny wobec hołoty, która go oblazła i robi z nim, co chce.
A my nic na to poradzić nie możemy. A świata to nie interesuje. Bo to tylko Polska. Kogo obchodzi Polska?

Każdy naród ma złudzenia na swój temat. Tak jak każdy człowiek. Jeden większe, drugi mniejsze.
Polakom wydaje się, że są „dużym europejskim krajem”
i ponosili wyjątkowe ofiary w swych walkach o wolność,
i to nie tylko własną.
Ale prawda jest taka, że Polska jest krajem nieistotnym, prowincjonalnym, buforowym. A w dodatku nielubianym.
Ludzie, jeśli już coś wiedzą o Polakach, to tyle, że ci uważają się za wyjątkowych, a zarozumialstwa nie sposób przecież lubić.
W dodatku Polska kojarzy się z katolicyzmem, a katolicyzm jest religią, która ma w świecie jak najgorszą prasę – trudno spotkać kogoś, kto ceniłby Kościół katolicki.
Musi się przeto zadowalać wielką miłością własną.

Polska liczy się tylko dla Niemiec, bo odgradza je od Rosji,
oraz dla Ukrainy, bo jesteśmy dla niej bramą na Zachód.
Jednak sama w sobie Polska nie obchodzi nikogo i nikomu nie jest bliżej znana. Z niczym specjalnym się nie kojarzy – co najwyżej okazjonalnie z kimś przejściowo sławnym, jak Wałęsa albo Lewandowski. Poza tym tyle się w świecie liczymy co…
No, dobrze, bez porównań.
Lecz pomyślmy tylko, czy jest choć jeden kraj i naród, dla którego Polska jest ważnym punktem odniesienia, np. z powodu wspólnoty dziejów, pokrewieństwa etnicznego, bliskości kulturowej?
Nawet najbliższych nam kulturowo, religijnie i językowo Słowaków nic nie obchodzimy, zresztą z wzajemnością. Bo i Polaków też nikt nie interesuje.
Kim są dla nas „wielcy Czesi”? Nikim? To może „wielcy Rumuni”?
Więc nie dziwmy się, że Czechów ani Rumunów nasi wielcy, nasza wspaniała historia i nasz „wkład” obchodzą tyle co zeszłoroczny śnieg (kojarzący się zresztą akurat z Francją, choć tam mało śniegu). Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Nie dla nas podziw innych i nie dla nas międzynarodowe przyjaźnie. Szowinizm i kompleksy kosztują.
Kosztują samotność i smętną prowincjonalność.
Trzeba będzie pokoleń, aby dla świata być kimś.

Tymczasem jest tak, że gdybyśmy jutro wyparowali, po tygodniu nikt by o tym już nie pamiętał. A gdybyśmy się stali jedną z dziesiątek małych i średnich satrapii, rządzonych przez jakiegoś złodzieja czy „pułkownika” i jego „narodową”, „demokratyczną” czy inną tam „ludową” partię, pies z kulawą nogą by tego nie zauważył. Po prostu wystawiłoby się posterunki graniczne, wprowadziło cła i tyle w temacie.
Faktyczne usunięcie nas z Unii pewnie dałoby się zamknąć w trzech, czterech latach. Niech idzie wschodnie do wschodniego. Koniec nieudanego eksperymentu.

Czy to naprawdę możliwe? Możliwe! I całkiem realne.
Nie takie rzeczy i zwroty akcji się dzieją. Gdzie były Rosja, Białoruś, Węgry, Turcja 25 lat temu? A gdzie są dzisiaj?

Na cóż to pisać takie rzeczy w Nowy Rok?
Ano po to, byśmy zrozumieli, że jesteśmy sami i nikt nie będzie po nas płakał, gdy upadniemy, a upadek bliski.
Nikt nam ręki nie poda, gdy sami założymy sobie stryczek i kopniemy w taboret.
Czasy słodkiego dzieciństwa niewinnego i uroczego narodu, pupilka stawiającego pierwsze kroczki na drodze demokracji, bezpowrotnie się już skończyły.
Teraz jesteśmy pryszczatymi nastolatkami, notorycznie wagarującymi, pyskującymi do rodziców i pozbawionymi choćby śladu młodzieńczego wdzięku.
Rozczarowaliśmy. Mieliśmy iść do liceum i na studia, a tymczasem repetujemy w demokratycznej zawodówce.

Taka to jest przykra sprawa. Nikt nas nie lubi ani my nie lubimy nikogo. Nikt nas nie szanuje, a my szanujemy chyba tylko Amerykę, która ma nas, za przeproszeniem, daleko za Panamą.
Dlaczego tak się porobiło?
Przecież bywaliśmy już kochani i podziwiani! To już długa historia, nie na dziś.
Tak czy inaczej, jej skutek jest taki, że w roku owym, w roku obecnym, musimy sobie poradzić sami.

Niemcy, lane po pysku przez Polskę każdego dnia na odlew,
tym razem już sobie podarują. Ich cierpliwość wielkiego psiska targanego za ogon przez niegrzeczne dzieci się wyczerpała.
Jeśli nie obalimy tego reżimu, nie wyrwiemy Polski z łap małych i większych cwaniaczków, zaburzonych narcyzów i psychopatów, to za kilka lat nasze miejsce dużej demokracji na wschodzie zajmie Ukraina, a my spadniemy na pozycję nieciekawej, bo nawet nie egotycznej, dyktatury, rządzonej przez gang poprzebieranych za partyjnych dygnitarzy złodziei i oligarchów, mamiących ludzi „socjalem” i urabiających na bezwolną, potulną i całkowicie pozbawioną osobowości obywatelskiej masę.

- JAN HARTMAN (01.01.2023)
cd pod następną fotką

(komentarze wyłączone)