rosyjska kapela...

rosyjska kapela...

KTO I DLACZEGO BOI SIĘ PRAWDY?
1/3

Dzisiejszy post jest kontynuacją "Wiecznych Mongołów", ale tym razem skupię się bardziej na Rosjanach, a nie na armii rosyjskiej i barbarzyństwie jej "żołnierzy". I ponownie zwracam Waszą uwagę na to, jak wiele jest analogii pomiędzy sposobem myślenia oraz postawą milionów Rosjan i twardego elektoratu PIS…

Czytałem gdzieś kiedyś, że w czasie wojen napoleońskich wzięci do niewoli jeńcy rosyjscy błagali żołnierzy francuskich, by ci nie zjadali ich żywcem. Wśród prostych żołnierzy armii rosyjskiej panowało bowiem przekonanie, że Francuzi pożerają ciała swoich nieprzyjaciół... Wmawiali to swoim podwładnym sami carscy oficerowie. Dodatkowo motywowali ich w ten sposób do walki i skutecznie wybijali z głów głupie myśli o poddawaniu się Francuzom.

Minęło od tamtych czasów 200 lat i pod niektórymi względami niewiele się zmieniło. Dziś też nie tylko wielu rosyjskich żołnierzy, ale w ogóle miliony Rosjan wierzą w podobne kłamstwa i bzdury. Tyle tylko, że dawni rosyjscy żołdacy nie mieli wielkiego wyboru, gdy musieli rozstrzygać, co jest dobre, a co złe, i co jest prawdą, a co kłamstwem. Wierzyli swoim dowódcom, bo byli oni jedynymi autorytetami, z którymi żołnierze mieli styczność. Ufali więc w prawdomówność i uczciwość ludzi, których uważali za mądrzejszych i lepszych od siebie. A obecnie miliony Rosjan mają wybór, ale wcale nie palą się, by z niego skorzystać.

Jeszcze kilka lat temu istniało w Rosji kilkadziesiąt mediów niezależnych od Kremla.
Nagonki, prowokacje i represjonowanie opozycjonistów (oraz mediów opozycyjnych) nie zaczęły się 22 lata temu, z chwilą dojścia Putina do władzy. Nie było tam takiej wolności słowa, jak na Zachodzie lub u nas, ale jak na rosyjskie/radzieckie „tradycje” ta wolność była bardzo duża.
A jednak gdy Putin (jeszcze jako premier) rozpoczął II wojnę czeczeńską (w 1999 r.), choć szeroko informowały o tym zarówno media rządowe, jak i niezależne, to protesty antywojenne miały w Rosji zasięg minimalny.
Za wyjście na ulicę nie groziły wtedy żadne większe represje ze strony władz, a jednak Rosjanie gremialnie dali Putinowi przyzwolenie na spacyfikowanie Czeczenii.
Nie tylko Rosjanie żyjący na zacofanej prowincji, ale także ci z Moskwy i Petersburga.

Można by się teraz zastanawiać, skąd ta powszechna obojętność na barbarzyńskie działania władz…
Z pewnością jakiś wpływ na nastroje prorządowe i antyczeczeńskie miały zamachy terrorystyczne na budynki mieszkalne w Moskwie, Riazaniu i Wołgodońsku, w których zginęło kilkaset osób. A które to zamachy były jednak niemal na pewno dziełem FSB, a nie żadnych bojowników czeczeńskich. Zaś zleceniodawcą zamachów był sam Putin, który potrzebował pretekstu do wznowienia działań wojennych i ostatecznego zaboru zbuntowanej republiki. A aneksji Czeczeni potrzebował, bo zbliżały się wybory prezydenckie w Rosji (2000 r.).
Skądś to znamy, prawda…
Napadając później na Gruzję, Syrię i 2 razy na Ukrainę też zawsze miał jakiś pretekst na podorędziu.

Rozpisuję się o tej Czeczenii i dość odległych wydarzeniach, bo to właśnie wtedy zaczęły się rodzić w Rosji: dyktatura, reżim i polityka odbudowy „Wielkiej Rosji”, których efektem jest dzisiejsze bombardowanie Mariupola i Charkowa.
Rosjanie mieli swoją wielką szansę na choćby umowną demokrację i wolność oraz na niezależne od rządu media i dostęp do rzetelnych informacji. Nie wykorzystali jednak tej szansy, a potem było już tylko gorzej.

Polaków trudno jest wyciągnąć na uliczne protesty antyrządowe, ale w obronie TVN-u wyszły nas jednak setki tysięcy. A Rosjanom nie chciało się wychodzić, choć Putin coraz bardziej zaciągał im kaganiec i likwidował kolejne opozycyjne stacje oraz gazety.
Zdarzały się w Rosji demonstracje, ale nie w obronie niezależności mediów lub ogólnie rozumianej wolności słowa.
A nawet tych ulicznych protestów, które miały miejsce, nie sposób nazwać „masowymi”, bo 100 tysięcy protestujących w całej Rosji, mającej ponad 140 milionów obywateli, to nie jest jakaś powalająca na kolana liczba. Takich protestów Putin nie mógł się przestraszyć…

W 9-milionowych Czechach na antyrządowym proteście
(w 2019 r.) potrafiło zgromadzić się 250 tysięcy osób!
A na również 9-milionowej Białorusi nawet 500 tysięcy i to przez kilka kolejnych dni!
Wielotysięczne demonstracje antyrządowe odbywały się na Węgrzech i w Rumunii, a ostatnio nawet w Kazachstanie.
A w Rosji? A w Rosji takich masowych protestów nie było w całej jej historii…

Po aresztowaniu Nawalnego na ulice Moskwy wyszło ok. 20 tysięcy osób (w całej Rosji ok. 130 tysięcy), podobnie w proteście przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego oraz usunięciu z list wyborczych polityków opozycji. I tyle…
A przecież w Rosji od kilku lat uliczne protesty powinny w zasadzie odbywać się non stop.

cd pod następną fotką

(komentarze wyłączone)