sztuka, pamięć, życie...

sztuka, pamięć, życie...

Na ponowne otwarcie Muzeum Sztuki w tradycyjnej siedzibie przy ul. Więckowskiego 36 przyjechała Olga Stanisławska, córka Urszuli Czartoryskiej i Ryszarda Stanisławskiego, który w latach 1966 - 1991 był dyrektorem muzeum. Wspomina dzieciństwo spędzone w muzeum i życie, w którym rodzinna codzienność mieszkała się z pracą rodziców i sztuką.

Po półrocznym remoncie od 26 lutego publiczność wchodzi do pałacu Maurycego Poznańskiego otwartą szeroko bramą, dotychczas zatrzaśniętą na głucho. Na inaugurację przygotowano kilka wystaw odnoszących się do pamięci, korzeni muzeum, archiwizacji. Projekt "Tytuł roboczy: archiwum" składa się z trzech części. Najobszerniejsza została skomponowana przez artystkę Marysię Lewandowską z materiałów archiwalnych radia, telewizji, muzeum, a także prywatnych zbiorów Stanisławskich. Jej "Czułe muzeum" to ciekawa opowieść o historii muzeum w kontekście artystycznym i politycznym lat 60., 70. i 80. zestawiona z obrazami życia rodzinnego.

Rozmowa z Olgą Stanisławską*

Marzena Bomanowska: Jak to było mieszkać w Muzeum Sztuki?

Olga Stanisławska: Przyjechałam do Łodzi w pierwszych dniach życia, bo wtedy właśnie ojciec został dyrektorem muzeum. Mieszkałam tutaj do matury, później wyjechałam na studia do Warszawy. Życie moich rodziców kompletnie zlewało się z życiem instytucji, rodzice właściwie wszystko robili razem. Mieszkanie mieściło się na piętrze nad biurem, więc papiery ojca cyrkulowały z góry na dół. Był tutaj ogród, strefa półprywatna, półpubliczna, do której mieliśmy dostęp my i pracownicy muzeum. Mama zajmowała się ogrodem, obok reprezentacyjnych hortensji siała pietruszkę, po którą ja zbiegałam, gdy była potrzebna do rosołu. Ta pietruszka bardzo się przydawała, bo w czasach, kiedy nic nie było, mama gotowała na wernisaże fasolę Jaś, posypywaną natką. Już nikt nie mógł patrzeć na słone paluszki i krakersy, a fasolka była przebojem. Żyłam życiem tego muzeum, ale miałam też poczucie, że mnie to izoluje od koleżanek szkolnych, zwłaszcza w pierwszych latach szkoły. Jeśli chciały mnie odwiedzić, musiały powiedzieć portierowi, do kogo idą. To było dziwne, nietypowe, szalenie inspirujące życie, które dużo mnie nauczyło.

- Nie poszła Pani w ślady rodziców.

- Świadomie spróbowałam pójść inną drogą i jestem raczej człowiekiem pióra niż obrazu. Ale kontakt ze sztuką współczesną jest dla mnie bardzo ważny, bo bo to laboratorium idei, które mnie i nas wszystkich innego widzenia. Artyści podejmując np. teraz temat archiwum, pokazują, jak kompletnie inaczej myślą na temat, wydawałoby się, nam znany. Ich dzieła są dla mnie szkołą myślenia. Artyści są potrzebni społeczeństwu, bo myślą w inny sposób, jakby tak w bok, a nie liniowo jak większość z nas.


REKLAMY GOOGLE
Akcesoria Dla Mamy
Bogata Oferta Sprzętu Medycznego Dla Przyszłych i Obecnych Mam!
www.Novamed.pl
Logistyka Łódź
Ucz się za Darmo z Cosinusem! Bezpłatna Szkoła Policealna.
www.Cosinus.pl/Studium_Logistyki
Rodzice i Dzieci
Zadaj pytanie innym mamom. Stwórz swój profil już teraz!
www.NetMama.pl

Na wystawie można zobaczyć prywatne zdjęcia z domowego archiwum, które pani przekazała Muzeum Sztuki. Co to za zbiór?

- O ile moja mama zajmowała się fotografią, dużo o niej pisała, wykładała, otworzyław w muzeum dział fotografii, a o tyle sama nie robiła zdjęć w ogóle. A ojciec lubił aparaty fotograficzne i robił zdjęcia przez cale życie, zaczął jako chłopiec jeszcze przed wojną. I zostało po nim mnóstwo odbitek oraz negatywów. Ponieważ rodzice wiedli jedno totalne życie, w archiwum widać, jak mieszała się w nim praca zawodowa z prywatnością. Ojciec lubił jeździć samochodem, ja mu często towarzyszyłam, np. w podróży na biennale do Wenecji. Nasze archiwum ilustruje codzienność muzeum, wiele wystaw wyjazdowych. Cały materiał został zeskanowany, zdjęcia są na etapie opracowywania. Trafią także do Instytutu Sztuki w Warszawie, bo wiele z nich jest ciekawych dla historyków zajmującymi się np. latami 60. A teraz Marysia Lewandowska wybrała z nich fotografie na wystawę, zastanawiając się, czym jest życie człowieka oddanego sztuce. Pokazała wiele zdjęć szalenie prywatnych i rodzinnych. Pamięć jest zamknięta, a włamanie się do niej - zawsze skazane na niepowodzenie. Co innego archiwum, z definicji otwarte na interpretacje innych osób i tworzone z myślą o przyszłych pokoleniach. Każdemu zdjęcia z naszego przeszłego życia przypomną coś z jego własnego dzieciństwa. Jest mi przyjemnie, że Marysia Lewandowska podjęła twórczy dialog z naszą rodzinną historią.

Pisze pani świetne reportaże, czy napisze Pani o niezwykłej historii życia rodziców, których połączyła miłość, pasja do sztuki i życie zawodowe?

- Ja na pewno nie, nie mam jeszcze do tego dystansu. Byłam obecna w życiu zawodowym rodziców, jestem w nie wtopiona, ale staram się to oddzielić, bo mam także swoje własne życie. Poza tym ponieważ wychowałam się jako jedynaczka, odnoszę wrażenie, że wiele rzeczy pamiętam już tylko ja. Mam z tym trudny związek, w przyrodzie nic przecież nie istnieje w jednostkowym wydaniu. A jako jedyny depozytariusz tej pamięci czasem zastanawiam się, co się zdarzyło, a co mi się śniło lub powstało w wyobraźni. Może kiedyś do tego wrócę, ale na pewno nie w tej chwili.

A czym się pani teraz zajmuje?

- Pracuję nad projektem, który jest też związanych z pamięcią. Dotyczy małego miasteczka na Kujawach, gdzie urodził się mój ojciec. Wyjechał stamtąd jako osiemnastolatek, czyli w tym samym wieku, kiedy ja wyjechałam z Łodzi. Opisuję przedwojenny świat Sompolna, które było miasteczkiem polsko-żydowsko-niemieckim. Pomysł przyszedł mi do głowy już po śmierci ojca, nigdy z nim o tym nie rozmawiałam. Zaczęłam tam jeździć, starsze panie pokazują mi zdjęcia klasowe, na których jest ojciec. Znalazłam wielu ludzi w Polsce i za granicą, którzy ojca pamiętają. Ale nie jest to historia mojego ojca, ciekawe wydało mi się to, co i jak ludzie pamiętają. Jak zupełnie inne miasteczka z tamtego czasu pamiętają miejscowi Polacy, Żydzi i Niemcy.

Jak dzisiaj patrzy Pani na Muzeum Sztuki?

- Wielkim przeżyciem było dla mnie otwarcie filii muzeum w Manufakturze. Chodziłam na religię do kościoła św. Józefa przy ul. Ogrodowej, wielokrotnie czekałam tam na rodziców. Pamiętam ten huczący i świecący moloch naprzeciwko. To, że dziś muzeum ma tam tak wspaniałe przestrzenie, to wielka frajda. Muzeum wyszło z ram budynku, gdzie rozmawiamy, widać, że świetnie się rozwija. Podejmuje dialog z przeszłością, który niekiedy wymaga także odrzucenia. Otwarcie muzeum w Manufakturze pokazuje początek nowej ery. Bardzo się cieszę, że to tak wygląda.

* Olga Stanisławska, dziennikarka-freelanserka, autorka reportaży z Afryki, które ukazały się w książce „Rondo de Gaulle'a” (Nagroda im. Kościelskich 2002); córka Urszuli Czartoryskiej (1934 - 1998), historyka sztuki („Od pop artu do sztuki konceptualnej” i „Przygody plastyczne fotografii”), twórczyni działu fotografii w Muzeum Sztuki i Ryszarda Stanisławskiego (1921 - 2000), historyka i krytyka sztuki, autor wielu wystaw polskiego konstruktywizmu za granicą, legendarnego dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi w latach 1966 - 1991.

https://miasta.gazeta.pl/lodz/1,35135,6323181,Rozmowa_z_Olga_Stanislawska.html