[14750555]

Edith Shain pielęgniarka ze słynnego zdjęcia Alfred Eisenstaedta
Tczew ma pecha do sławnych ludzi. Począwszy od Johanna Reinholda Forstera regułą jest że sławę zdobywają po opuszczeniu miasta do którego już nie wracają. Nie inaczej było z najsłynniejszym fotografem prasowym XX wieku.
Alfred Eisenstaedt przyszedł na świat w ówczesnym Dirschau 6 grudnia 1898 w rodzinie żydowskiego kupca Josepha Eisenstaedta oraz Reginy z domu Schoen. Według aktu urodzenia wpisanego w księdze narodzin pod numerem 503 stało się to około godziny 14-tej w domu przy Marienburger Strasse 16 (dziś Chopina 33). Budynek istnieje do dziś. Niestety Eisenstaedtowie w 1906 roku sprzedali dom ze sklepem i wyjechałi do Berlina.Zdjęcia zaczął robić jako nastolatek, prosty aparat Kodaka dostał, gdy miał 14 lat. W rozwoju pasji fotograficznej pomógł mu wypadek. Wcielony do niemieckiej Armii, walczył na froncie. W 1918 roku został poważnie ranny w obie nogi (i tak miał szczęście - był jedynym z całej jego kompanii, który przeżył tę potyczkę). Ponad rok rehabilitacji, kiedy nie mógł chodzić, zbliżyły go na dobre do fotografii. Później o kulach chodził do muzeów, studiować kompozycję i poznawać tajniki sztuki. W łazience urządził sobie ciemnię. Gdy wydobrzał - wiedział już na pewno, że chce robić zdjęcia.
W 1927 roku spędzał wakacje w Czechosłowacji. Tam zrobił zdjęcie dwóm kobietom grającym w tenisa. Niskie słońce spowodowało, że długie cienie grających bardzo uatrakcyjniły kompozycję zdjęcia. I to była pierwsza fotografia, którą (za namową przyjaciela, sam w sukces nie wierzył) sprzedał. Niemiecki magazyn "Die Welt Spiegel" zapłacił za nie 3 marki. Do momentu zdobycia władzy przez Hitlera, Alfred z rodzicami mieszkał w Berlinie i tam, mając 30 lat zaczął współpracę (jako wolny strzelec) z berlińskim oddziałem agencji Pacific and Atlantic Photos. Trzy lata później pracował juz dla Associated Press. Jak sam wspomina: "Fotografia prasowa dopiero się rodziła, nic o niej nie wiedziałem, każde osiągnięcie było dla mnie przygodą i zaskoczeniem". Za zarobione pieniądze Eisenstaedt kupił sobie Leicę, rewolucyjny jak na tamte czasy aparat - mały, na klisze 35mm (wówczas wciąż dominowały kamery średnioformatowe). Już wkrótce Leica stanie się nieodzownym narzędziem każdego fotografa pracującego dla prasy... Tym aparatem Alfred fotografował m.in. pierwsze spotkanie Hitlera i Mussoliniego, które miało miejsce w 1933 roku we Włoszech.
W 1935 roku rodzina fotografa - z powodu rodzącego się w Niemczech faszyzmu - wyemigrowała do Stanów Zjdenoczonych. Tam Eisenstaedt od razu został zatrudniony przez wydawcę, Henry'ego Luce do pracy przy tajemniczym projekcie, zwanym "Project X". Grupa dziennikarzy i fotografów współpracowała przy tworzeniu nowego pisma, jednak jego narodziny objęte były ścisłą tajemnicą.
Aż w końcu 23 listopada 1936 światło dzienne ujrzał pierwszy numer magazynu "Life". Pięć stron wewnątrz zajmowały zdjęcia "Eisiego", bo tak zaczęto nazywać Alfreda. Zdjęcia zwykłych ludzi i prezydentów, pielęgniarek i słynnych aktorek, robotników i pisarzy - wszystko to mieściło się ramach magazynu i wszystko to dokumentował swoją 35mm kamerą "Eisie".
Ponieważ nie miał amerykańskiego obywatelstwa, gdy wybuchła wojna Alfred nie mógł pojechać jako korespondent na front. Jeździł więc po USA, robiąc zdjęcia żonom żegnającym jadących na wojnę mężów i matki rozpaczające po stracie synów. Jednak to poniekąd dzięki wojnie zrobił "zdjęcie swojego życia", fotografię, która przeszła do historii i do dziś jest "ikoną".
"VJ Day - The Kiss" ("Pocałunek") "Eisie" zrobił 15 sierpnia 1945 roku na nowojorskim Times Square. Pośród tłumu wracających z frontu żołnierzy fotograf zobaczył marynarza, który w euforii biegał i rzucał się na szyję każdej napotkanej kobiecie. Moment, w którym marynarz całuje przypadkowo napotkaną pielęgniarkę uchwycił na kliszy, przenosząc ją tym samym do historii.

W 1942 roku Eisenstaedt stał się pełnoprawnym obywatelem USA i zaraz po wojnie zaczął jeździć po świecie, fotografując jej skutki. Japonię zwiedzał z cesarzem Hirohito, który oceniał stan kraju po wybuchu bomb atomowych - tam zrobił inne słynne zdjęcie, pokazujące matkę z dzieckiem na tle zgliszcz.
Korea, Włochy, Wielka Brytania - to kraje, które zwiedzał z aparatem, fotografując zwykłych obywateli i ich życie tak samo jak głowy państw i medialne gwiazdy.
Profil magazynu "Life" bowiem tak samo obejmował władców, jak szarych przechodniów, i o jednych, i drugich się tam pisało, i jedni, i drudzy mogli znaleźć się na okładce.
Eisenstaedt był autorem bardzo wielu (około stu) okładek - Sophia Loren, Winston Churchill, Ernest Hemigway oraz dziesiątki modelek i studentek "przewinęły" się przed jego obiektywem. Fotograf posiadał zdolność zjednywania sobie modeli, wprowadzania ich w stan rozluźnienia, dzięki czemu jego zdjęcia są niezwykle naturalne, spontaniczne. Marilyn Monroe zabrał na podwórko jej domu, JFK sfotografował bawiącego się z córką, Ernest Hemingway próbował w żartach wrzucić "Eisiego" do wody. Gdy wydawca "Life'a" wysyłał Alfreda do Hollywood powiedział mu: "Nie bój się tych wszystkich gwiazd, królów i królowych. Ty jesteś królem w swoim zawodzie - nigdy o tym nie zapominaj". Do Niemiec "Eisie" pojechał od wyjazdu po raz pierwszy w 1979 roku, mając 81 lat. Wielka wystawa, którą tam mu zorganizowano, okazała się sukcesem, podobnie jak każda ekspozycja w USA. Albumy z jego zdjęciami sprzedawały się "na pniu" - "Eisie" stał się rozpoznawalny i sławny, a jego zdjęcia uwielbiane. Były bezpretensjonalne, pokazywały ludzi podobnych do innych, bez niepotrzebnego zadęcia czy gwiazdorstwa. Alfred Eisenstaedt był jednym z najczęściej nagradzanych fotografów, ma na koncie też wiele odznaczeń państwowych - praca w najbardziej poczytnym magazynie zrobiła z niego bohatera narodowego.
Jeden z wydawców "Life'a" tak podsumował sukces "Eisiego": "On nigdy nie robił zdjęć, żeby podobały się wydawcom. Robił tylko te zdjęcia, które podobały się jemu samemu".
Sam Alfred powtarzał często swoje motto: "Nie komplikować" ("Keep it simple"). Tak określał swój sposób pracy: "Przez całe życie trzymałem się jednego sposobu fotografowania: używałem zastanego światła i starałem się ludzi do niczego nie zmuszać. Musiałem często być bardziej dyplomatą niż fotografem" "Eisie" słynął z tego, że nie używał wiele sprzętu - najchętniej fotografował z ręki swoją Leicą, bez lamp i skomplikowanych układów kamer i statywów. Sam przyznaje, że z tego powodu ludzie często nie mogli uwierzyć, że jest zawodowym fotografem. Nawet żona, zaraz po ślubie, poprosiła: "No to teraz możesz mi chyba pokazać swoje prawdziwe aparaty".

Prawie do ostatnich dni życia "Eisie" przychodził codziennie do redakcji (mieszkał bardzo niedaleko). Był całkowicie oddany pracy, uwielbiał ją. Był z całą pewnością fotografem z powołania. Zmarł 24 sierpnia 1995.
Informacje z: https://wolneforumgdansk.pl/viewtopic.php?t=731
(foto z internetu)

kazia53

kazia53 2011-05-08

Pieknie dokumentujesz i opisujesz :-)

piatal

piatal 2011-05-10

miała swoje 5 minut,,jak niewiele trzeba,,,

barossa

barossa 2011-05-11

Pocałunek niczym z obrazu Gustawa Klimta:)z wielkim zainteresowanie przeczytałam biografię Eisiego,nie wiedziałam że pochodził z twojego miasta,bardzo ciekawie przedstawiłaś drogę fotografa do sławy,muszę poszukać w antykwariatach jakiś jego albumów:)

dodaj komentarz

kolejne >