w havanie deszcz
gwałtowne fale zmywają
mozolnie wznoszone poranki
na mokrym bruku bose stopy dzieci
mężczyzn bez winy
kobiet w drodze po fasolę
dziewcząt o niespiesznych biodrach
zostało tylko światło
przez kolonialne witraże
z ust przeszłości sączy się drwiną
nie milkniesz nocą
w widmach ulic rajskie ogrody cieni
kwitną gorączką która musi wystarczyć
zanim zdążę się przyjrzeć odfruwasz
ze skrzydeł krople
spadają na mnie