Ten dzień nie był zbyt dobry dla Bonifacego. Od samego rana układał się źle. W pracy przywitał go ogrom obowiązków i wymagań, pośpiech, i rozdrażnieni klienci. Nawet pogoda była jakaś taka ponura, bo po niebie przetaczały się grafitowe chmury i świat dookoła wyglądał tak jak gdyby gniewał się na Bonifacego.
A on teraz szedł powoli ze spuszczoną głową wpatrywał się w chodnik, rozmyślał i nigdzie się nie spieszył, bo nie chciał się już dziś spieszyć. Obok przebiegali ludzie pędząc gdzieś i narzekając że ten ślamazara zagradza im drogę, i że nie zdążą.
Nagle Bonifacy zatrzymał się, spojrzał na jedną z chodnikowych płytek na której namalowane było niebieskie serce.
-Ktoś zgubił serce - powiedział cicho.
Stał tak w nie wpatrzony i nie zwracał uwagi na potrącających go przechodniów. I nagle wpadła mu do głowy myśl że ktoś je może tu zostawił specjalnie by ktoś smutny je tu znalazł.
Postanowił zabrać ze sobą to serduszko i podzielić się nim z innymi ludźmi, bo nie był samolubem.
Teraz Bonifacy szedł wyprostowany, szczęśliwy i spoglądał w niebo a nie w ziemię jak przed chwilą. Świat wydawał się mu teraz weselszy, a ludzie życzliwsi. Uśmiechał się do przechodniów i życzył im dobrego dnia, zaskoczeni tą życzliwością zwalniali kroku a na ich twarzach pojawiał się nieśmiały uśmiech.
A On szedł radosny, pełen nadziei że będzie lepiej, zerkał na swą dłoń w której trzymał to małe, niepozorne, przepełnione radością niebieskie serduszko.
fot. E.P :))