moje wakacje dobiegają końca. w sumie zaczęłam je już w kwietniu, więc co najmniej 5 miesięcy chillowałam. prawdę mówiąc w moich żyłach płynie alkohol, a płuc nie mam już w ogóle. poza tym poznałam wielu śmiesznych ludzi, robiłam milion głupich rzeczy, praktycznie codziennie widywałam się z Ticzim, dzień w dzień budziliśmy się i chodziliśmy :D wypiliśmy naprawdę hektolitry alkoholu, a trasę od Tachera do Janka przeszłam milion razy. na stacji benzynowej chyba będziemy mieć karty stałego klienta, a w groszku jakieś rabaty. byłam też na wspaniałym weekendzie i na równie fajnym festiwalu, ale i tak najlepiej jest mi tu :) nawet imałam się pracy, ale była tak c#$!%jowa, że po rezygnacji z niej, nie szukałam już w ogóle :P z Damkiem zrobiliśmy dużo diy, bo jesteśmy blogerkami, a i nawet z Caro często się widywałyśmy (jak na nas :P). spełniałam się jako kura domowa i spałam ile się dało. ogólnie te wakacje były przecudowne, robiłam mega dużo fajnych rzeczy, na tyle dużo, że już nie pamiętam połowy :D i, co dziwne, nie przeczytałam w całości ani jednej książki, w ramach zemsty za to, ile przeczytałam w ubiegłym roku szkolnym :P sama jestem zdziwiona. a teraz zaczyna się kolejny etap, od przyszłego tygodnia będę zapierdalać na koniec świata w celu studiowania psychologii, dzieli mnie od tego jedynie melanż życia u Ticziego, którego już nie mogę się doczekać (nawet już dziś sprzątałam na tę okoliczność xD). jest pięknie, mam nadzieję, że kolejne wakacje będą równie piękne, chociaż już nie tak długie.



a ostatnio świętowaliśmy urodziny, i były mega super, chociaż nie były moje. teraz imieniny, dzień chłopca, okrągła półtorarocznica i do świąt znowu spokój :D

a zdjęcie z którejś uroczej niedzieli, kiedy Maruś zrobił mi parówki w cieście francuskim, które były obrzydliwe, ale i tak je zjedliśmy na gastrofazie :)