LEGENDY INDIAŃSKIE
Szaleństwo Tańca - legenda plemienia Yurok
Gdy wiele ludzi gromadzi się na śpiewy tańce i świętowanie
zdarza się czasem coś dziwnego.
Ludzie przestają już tańczyć a jednak ten lub ów tańczy dalej, wciąż tańczy.
Nie je, nie śpi, nie odpoczywa. Owłada nim szaleństwo tańca.
Kiedyś, bardzo dawno temu, szaleństwo tańca ogarnęło całe plemię. Tańczyli cały rok; zmieniały się miesiące i pory roku, a oni tańczyli, aż obtańczyli dookoła cały świat.
Zaczęło się to pewnego dnia wiosny, gdy ucichły silne wiatry, a nagą ziemię pokryła młoda, zielona koniczyna, w wiosce nad Swift Creek, w połowie drogi między górnym krańcem świata — gdzie trzy główne jego rzeki są jeszcze małymi, strumieniami — a dolnym krańcem, gdzie te same rzeki, już głębokie i rozlane szeroko, łączą się w jedną Nom-Ti-Pom, czyli rzekę Sacramento, i wpływają do oceanu.Wioska była tak pradawna jak morze i rzeki, a ludzie nie zmieniali swych obyczajów od początku świata.
Było właśnie święto pełnoletności Nomtaimet, córki jednej z rodzin w wiosce. Jej rodzice nie zaniedbali niczego z obowiązujących w tych okolicznościach obyczajów i przepisów wychowania w stosunku do córki. Byli świadomi powagi chwili, ważności i nawet niebezpieczeństwa dla niej i otoczenia, jeśliby nie umiała zachować się z godnością, stosownie do skomplikowanego rytuału, zakazów i nakazów.
Matka zbudowała dla córki osobny mały domek. Tutaj podczas miesięcy wtajemniczenia Nomtaimet mieszkała oddzielona od rodziny, ale w jej pobliżu. Pościła według przepisów i widywała się tylko z matką i z babką, one miały o nią staranie, przynosiły jedzenie, kąpały ją i czesały jej włosy, ponieważ stary zwyczaj zabraniał dziewczynie samej siebie dotykać. Wychodziła na dwór, dopiero gdy nastała noc, i to na krótko, z nakrytą głową i z zasłoniętą twarzą. Długie noce i dnie spędzała sama w owym domku, oddając się zajęciom odpowiadającym nakazom swego nowego stanu. Matka i babka uczyły ją zachowania i roli godnej kobiety i dobrej żony.Dowiadywała się od nich, w jakich okolicznościach ma unikać swego męża. N a przykład w noc poprzedzającą polowanie albo gry czy walki mężczyzn żona nie może się zbliżać do męża, a już żadną miarą kusić go, by z nią spał, zniweczy bowiem jego powodzenie. Zakaz ten dotyczył jej okresów miesięcznych, podczas nich Nomtaimet będzie mieszkać w swym osobnym domku, z dala od męża. Inne nakazy diety i wstrzemięźliwości dotyczyły czasu, gdy będzie się spodziewać urodzin dziecka, i te nakazy należało wiernie wypełniać. Każdemu przepisowi i nakazowi towarzyszył rytuał, pieśni i podania. Tego wszystkiego Nomtaimet musiała się nauczyć.
Kiedy skończyły się długie miesiące nauki, postów i modłów, matka i babka były szczególnie zadowolone z obycia i zachowania się dziewczyny. Wraz z ojcem, braćmi, siostrami i krewnymi urządziły ucztę, śpiewy i tańce na cześć Nomtaimet. Gońcy zapraszali ludzi z wiosek w górnym i dolnym biegu rzeki Swift Creek.Przyjaciele Nomtaimet, chłopcy i dziewczęta, często przychodzili pod jej domek w czasie wtajemniczenia i śpiewali wieczorem, by dać jej dowód pamięci i przyjaźni. Jednak dziewczyna nigdy nie złamała tabu, ani razu nie wyglądnęła i ani słowem nie odpowiadała.
Teraz, gdy wyszła do nich, zarówno ona jak i jej przyjaciele cieszyli się ze spotkania. Młode zamężne kobiety również podchodziły do Nomtaimet i rozmawiały z nią, jakby już była jedną z nich.
Dziewczyna odmieniła się nieco, powróciła ze swego odosobnienia bledsza, ale bardzo piękna. Wszyscy zachwycali się jej urodą. Starzy powtarzali zawsze, że każda dziewczyna najpiękniej wygląda, gdy wróci ze swego wtajemniczenia.W tym uroczystym dniu ubrano ją szczególnie starannie i bogato. Nowa spódniczka z koźlej skóry była kunsztownie ozdobiona muszelkami i paciorkami. Z uszów zwisały kolczyki z ogromnej polerowanej muszli. Na szyi miała tak wiele sznurów korali, że sięgały do połowy piersi.
Świeżo umyte błyszczące włosy były splecione w dwa grube warkocze, związane paskami ze skóry norki. Pobrzękiwały grzechotki z sarnich kopytek, przypięte do stroju, a w ręku miała wierzbową gałązkę na znak swej pełnoletności, ofiarowaną jej przez młode mężatki.
Otoczyły ją kobiety wolne od zajęć kuchennych i zabawiania dzieci, oglądały i podziwiały. Potem zbliżyli się mężczyźni.
Wreszcie ktoś krzyknął: Zatańczmy!
Jest nas już dosyć na taneczne koło!
Wzięli się za ręce śpiewając i okalając ruchomym pierścieniem dziewczynę. Tańczyli stary taniec koła jakim świętuje się od początku świata pełnoletność dziewczyny.Starzy mężczyźni i kobiety
a także dzieci zdatne do tańca słysząc śpiew i swojski rytm tańca i przesuwanych stóp opuścili domy i ogniska i dołączyli wszyscy do ruchomego powiększającego się wciąż koła tańczących.
Tylko kobiety zajęte tłuczeniem żołędzi mieszaniem posiłków warzonych w dużych koszach nie mogły tańczyć.
Ale w końcu i one jedna po drugiej odkładały kopystki i łyżki dołączając do koła.
Tańczyli i śpiewali dalej aż usłyszeli echo dalekich zbliżających się głosów i delikatne świsty szybkich strzał nad głowami.
Przystanęli na chwilę.
Ludzie z okolicznych wiosek wylegli zza pagórków biegnąc pokrzykując i śpiewając.
Młodzi ludzie wypuszczali z łuków migocące ponad głowami tancerzy strzały.
W ten sposób przybyli do wioski goście z dalszych stron.
Zaczęły się powitania rozmowy i śmiechy.
Wreszcie ojciec Nomtaimet zaprosił wszystkich na posiłek.Było to wielkie świętowanie trwało przez dziesięć dni i dziesięć nocy.
Jedli, śpiewali, tańczyli.
Wreszcie minęło dziesięć dni.
Dziesiąta noc śpiewu i tańca skończyła się,ale blady świt jedenastego dnia zastał ich jeszcze tańczących. Dalej tańczyli, nikt nie ustawał.
Ogarnęło ich szaleństwo tańca!
Długi taneczny korowód sunął śpiewając po ścieżce prowadzącej na zachód.
Minęli ostatni dom wioski i tańczyli między swojskimi wzgórzami to w górze, to na dole, aż cała wieś znikła im z oczu.
Tańcząc, mijali krzaki dzikiej róży i gąszcze ciernistej akacji na skałach i ugorach w górze i w dole pagórków.
Można jeszcze dziś zobaczyć część drogi jaką przebyli wokoło świata ponieważ wiemy, że przybyli do Trinity River do pierwszej z trzech rzek.
Przetańczyli ją w bród tak jak wszystkie inne strumienie.Po czym korowód rozwinął się jak przedtem w długiego węża i tanecznym krokiem sunął na wschód przez przełęcz Hayfork między wzgórzami i na strome zbocze za Hayfork. Na grzbiecie góry znaleźli źródło Paukaukunmen. Tu odpoczęli i napili się wody ze źródła.
Dziś jeszcze widać szerokie skalne półki gdzie siedzieli. Było to miejsce pierwszego ich postoju.
Od źródła Paukaukunmen przetańczyli drugą część góry schodząc w dół.
Mogliby omdleć z głodu jednak nauczyli się nie przerywając tańca zrywać po drodze jagody i chwytać małe zwierzątka którymi się pożywiali.
Tak przebyli przełęcz za przełęczą i strumień za strumieniem aż znaleźli się wreszcie nad brzegiem Rzeki Średniej, zwanej McCloud.
Było to miejsce drugiego postoju. Już wtedy mokasyny tancerzy były w strzępach a z odzienia zostały tylko opaski z poszarpanymi fartuszkami ze skóry koźlej lub z kory klonu. Nie usiłowali zastąpić zniszczonego odzienia ale napełniwszy skórzane kaletki farbami z gliny i barwnikami stosowanymi do malowania ciała przez resztę podróży nie używali wcale ubrania tylko na nowo malowali sobie twarze i całe ciało.Tancerze byli już bardzo daleko od swych domów- w kraju którego nie znali chyba ze słyszenia od starych ludzi.
A starzy wiedzieli o nim od przypadkowo spotkanych w Swift Creek cudzoziemców rzadko zapuszczających się tak daleko na zachód .
Wprawdzie mieli ten sam język i obyczaj...
kaska28 2014-06-08
CD...legendy-
Wprawdzie mieli ten sam język i obyczaje, ale mieszkali daleko od Środka Świata, a blisko ludów z Krańca Świata, o innej mowie i obyczaju.
Tancerze zastali kraj Średniej Rzeki tak, jak się spodziewali z opisu. Był to kraj bogaty, pełen ludzi i zwierzyny, laskowych orzechów i wszelkich jagód. Żywności starczyło dla wszystkich. Polowali więc i zbierali co się dało w pobliżu rzeki. Od obfitego jedzenia ciała ich znów potłuściały, a skóra stała się lśniąca. Zaprzyjaźnili się z ludem Średniej Rzeki, od nowych przyjaciół nauczyli się chwytać i przyrządzać łososie.
kaska28 2014-06-08
Teraz dziwne się to wydaje ale przed ową taneczną podróżą nie znali tej sztuki.
Pożywianie się świeżym łososiem dało im zdrowie i siły. Podjęli taniec od nowa. Przestali interesować się polowaniem i zbieraniem. Chcieli tylko tańczyć wciąż tańczyć czasem złowić łososia, upiec i zjeść, i znowu tańczyć.
A więc teraz tańczyli wzdłuż strumieni gdzie było najwięcej łososi, uczyli się nazw różnych rodzajów tych ryb, ich wyglądu i miejsc łowisk.
Tańcząc i łowiąc łososie zeszli w dół strumieni, ponieważ nadchodziła nowa pora roku kiedy łososie podpływały blisko rzek na tarło.
kaska28 2014-06-08
Pozostawili za sobą bagna i tańczyli dalej, aż do ujścia rzeki Sacramento, tam stanęli i oglądali dziw: jak rzeka wpływa do oceanu.
Gdy napatrzyli się do woli, podjęli tańce w płaskim kraju, gdzie rzeki spływają z gór. Trzymali się blisko brzegu, oddalając się od Nom-Ti-Pom, odwróceni tyłem do niej, kierując się ku północy. Przeszedł czas opadania liści, przeszły mgły. Nastały teraz miesiące błotne i mroźne. Widzieli z daleka wokoło burze i deszcze, i powodzie. Nie docierały one do płaskiego kraju. Korowód taneczny posuwał się dalej po wybrzeżu, raz po piasku, raz po skałkach i kamieniach.
Pora zimna i burz przeszła jak inne pory roku, zmiotły ją wiatry budzącej się na wiosnę ziemi. Wtedy tancerze zawrócili w głąb lądu, a wiatr niósł ich i pomagał wrócić do domu.
kaska28 2014-06-08
Dotańczyli do Swift Creek właśnie w czasie gdy ziemię pokryła jak dywanem młoda koniczyna. Podobnie jak przed rokiem gdy Nomtaimet obchodziła pełnoletność a oni zaczęli taneczną podróż. Tancerze byli już w domu opuściło ich szaleństwo tańca które trwało przez wszystkie miesiące roku i wiodło wokół świata.
Nomtaimet całe życie opowiadała dzieciom o uroczystym świętowaniu jakie dla niej przygotował ojciec. A jej dzieci a także dzieci jej dzieci aż do dziś dnia powtarzają tę opowieść o ucztowaniu i tańcach po których wydarzyło się szaleństwo tańca.
alkaa 2014-06-08
re; jeśli się nie mylę to jest czyściec wełnisty- taka bylina...ładnie wygląda prze zielonych roślinkach bo jest cała siwa...