Tam, jak poległy
Tytan, zawisnął
Między skałami
I zamknął przepaść
Mchem obrośnięty
Granitu złam;
Lecz w dzikim szale
Przeszkody znosząc
Potok burzliwy
Rwie w ciemną otchłań
I ciska perły
Szumistej piany
Na czarny brzeg.
Patrz, jak gałązka
Mknie lotem strzały
W kipiącą bezdeń;
Jak prąd nią miota
I szybko niesie
Z jasnej płycizny
Na ostre głazy!
Mignęła – koniec!
Z otchłani czarnej
Nie wraca nikt.
Śledzę oczami
Bystry nurt wody
Spokorniał w dali;
Jak gdyby w niebo
Chciało w nim ujrzeć
Czyste odbicie
Urody swej.
Popatrz: gałązka,
Która tam znikła
W odmęcie wściekłym,
Już płynie wolno
I tak spokojnie
Po wiecznej fali.