Myszołów zwyczajny.

Myszołów zwyczajny.

Było to całkiem nie dawno więc dobrze pamiętam tego myszaka ;)
Przyleciało ich dwóch, całkiem porannie się stawili, lecz tylko jeden usiadł na łąkę by przysiąść do śniadania. Drugi udawał, że nie jest głodny, lub po prostu był ostrożniejszy, bo długo siedział na rozkrace obok i tylko oczy wpatrzone miał na kolegę. A może po prostu, taka ptasia hierarchia? Być może... .
W każdym bądź razie siedział dumnie jak paw by po chwili zacząć się skradać niczym pantera do ofiary, usiadł najpierw za leżącym konarem, tym samym kryjąc się od mojego wzroku aby po kawałku, kawałeczku przysiąść tuż obok porzuconej starej kory. Tym czasem kamrat jego nie zamierzał odejść, rozpychał się łokciami od czarnych profesorów by mieć jak najwięcej dla siebie. Prawdę mówiąc dla mnie było to na rękę, czym dłużej siedzą tym dłużej mogę obserwować a i światełko z lekka lepsze.
W końcu nie wytrzymał i przeganiając jednego z profesorów, któremu udało mu się kęs wyciągnąć od myszaka rozrabiaki, począł swą poranną biesiadę.
Nie będę ukrywał, że się troszkę zawiodłem, bo biesiada jego była dość znacznie oddalona i to nie było w moim planie, ale ostatecznie drugiego miałem bliżej o około dwa metry, to już znacząca odległość :)
Czekanie moje teraz było tylko na słoneczko. Niestety marne były przepowiednie a i moja nadzieja krucha:(
W końcu biesiadowanie dobiegło końca, usiadł jeden nade mną i co jakiś czas kwilił mi nad głową na przemian z krukiem profesorem, drugi gdzieś dalej poszybował i tylko gdzieś z oddali usłyszałem jego głos, jeden pojedynczy:(
Ale być może, gdy tylko zdrowie pozwoli, będzie dane mi na nowo oglądać te piękne sceny w czystym niczym nie zmąconym powietrzu. :)
Pozdrawiam serdecznie