w Karpaczu

w Karpaczu

Powieki tak ciężkie jakby pordzewiały,
od lepkiej wilgoci - co po szybach spływa,
Utraciwszy złotej jesieni koloryt
świat, smagany wiatrem teraz dogorywał.

Chmury tak jak wrony zawisły nad domem,
a nagie gałęzie z sierocą rozpaczą
wgryzaja sie w okna. Wewnetrzny welometr
w punkcie apogeum - czas odliczać zaczął.

biała cisza niedługo pokryje wspomnienia,
zima - zbawicielka sypnie w oczy puchem.
Po niej wiosną ożyje wszechmocna alchemia
z zapachem konwalii - a wiec przeżyć muszę.