Park o którym mowa, jest położony na czymś w rodzaju długiej mierzei podzielonej wzdłuż na dwie części - jedną, tę nad zatoką zajmuje Jacht Klub a drugą, w stronę otwartego jeziora - park z różnoraką zielenią i plażą.
Nasz czarny diabełek czasem zanurzał się w gąszcz krzewów i znikał nam z pola widzenia. Wiadomo było, że pobiegł na plażę. Moment konsternacji - czy udał się tą plażą w prawo, czy w lewo? Szczęśliwie zawsze znajdował się ochotnik, który przedzierał się przez krzaki, lokalizował Chytrunia i z daleka pokazywał nam kierunek. Jeżeli machał energicznie, znaczyło to, że diabełek pognał galopem i trzeba się bardzo pośpieszyć, żeby go jeszcze zobaczyć.
Zbierali więc wszyscy z trawy, co tam kto miał, dodatkowe aparaty i statywy i całe to towarzystwo obciążone nieraz sporym majdanem podążało truchtem wzdłuż traw i niewidocznej zza krzewów plaży licząc, że diablątko gdzieś tam się zatrzyma, bo jak nie, to nie mamy żadnych szans. Szpica przednia truchtała plażą i co jakiś czas wyłaziła z chaszczy, żeby gestami informować nas o sytuacji. Nieraz trzeba było zawracać, bo lisica miała fanaberię i wracała skąd przyszła, więc wszyscy robili zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i znów truchcik... Ha ha ha!
Zerkałam na towarzyszy doli i widziałam pogodne, rozradowane twarze a w oczach pełnię szczęścia. Fantastyczne to było!
dodane na fotoforum: