domek na wodzie...

domek na wodzie...

KACZE BUDOWANIE OSIEDLA NA ŚRODKU JEZIORA…
2/3

I w taki oto sposób od 2015 r., pod dyktando niedojdy i socjopaty, nie mającego pojęcia o niczym (a już na pewno nie o ekonomii), tworzy się w Polsce prawo i fundamenty programów gospodarczych. Przypomina Wam to coś?
Tak, tak, właśnie film "Poszukiwany, poszukiwana". Gdzie dyrektor „zjednoczenia”, też nie mający o niczym zielonego pojęcia, na planie zagospodarowania przestrzennego beztrosko ulokował osiedle na środku jeziora. A gdy mu uświadomiono, że to przecież jezioro, to zamiast się zreflektować i zmienić swoją decyzję, postanowił za jednym zamachem przenieść jezioro w inne miejsce... I jeszcze za swój nowatorski pomysł dostał premię uznaniową.
Wtedy zaśmiewaliśmy się do łez, oglądają tę satyrę na poziom intelektualny i kompetencje ówczesnej socjalistycznej „wadzy”. Minęło pół wieku i już nie jest nam do śmiechu, bo teraz podobny „dyrektor-niemota” niepodzielnie rządzi całym naszym państwem. I jeszcze, na dokładkę, kilka milionów naszych rodaków uważa go za geniusza, największego patriotę i niemal cudotwórcę.
A jeśli jakiś odważny reżyser wyśmieje tego niedorozwoja w swoim filmie, to „Kur*ski” na pewno tego obrazu nie puści w publicznej telewizji.

Kaczyński sam sobie premii uznaniowej chyba raczej nie przyznał, ale wystarczającą nagrodą był dla niego efekt propagandowy tej mieszkaniowej obietnicy i umocnienie mitu „Przywódcy Narodu”, który troszczy się o zwykłych obywateli.
Rzucił hasło i jego rola się skończyła, bo przecież on nie jest od wdrażania w życie swoich pomysłów i obietnic!
Reszta Prezesa nie interesowała, bo tą resztą mają zająć się jego partyjne kundle.
Tyle tylko, że podany przez niego koszt budowy takiego taniego domu (ok. 150-250 tys. zł) to on wyliczył sobie chyba na swoich pulchnych paluszkach, bawiąc się z kotem.

Fachowcy z branży budowlanej dość szybko uznali tę kwotę za mocno zaniżoną. Ale ich sceptyczne głosy słyszało może kilka tysięcy osób, natomiast obietnicę Kaczyńskiego - cały naród.
I w jego zapowiedzi wyglądało to tak, jakby niemal każdego było stać na wybudowanie własnego, przytulnego, rodzinnego domku, bez konieczności prowadzenia dokumentacji budowy i zatrudniania jej kierownika.

Po kilku tygodniach zaczęły się jednak do opinii publicznej docierać pierwsze szczegóły tego projektu i kolejne ograniczenia, o których już PIS-owcy głośno mówić nie chcieli.
No i entuzjastom budowy tanich domów zaczęły rzednąć miny.

Przede wszystkim okazało się, że rząd wyklucza możliwość wznoszenia całych osiedli takich domków. Ma to być typowy program budownictwa indywidualnego.
Każdy chętny musi więc najpierw nabyć działkę o pow. 800-1000 m2, bo domu nie będzie można stawiać przy granicach działki.
A to koszt rzędu kilkuset tys. zł, gdyż nawet na prowincji ceny
1 m2 gruntu pod zabudowę zaczynają się od 250 zł, a w Warszawie dochodzą do 1000 zł.
W dodatku znalezienie odpowiedniej działki to dziś nie lada problem. Więc jak już ktoś ją nabędzie za np. 400.000 zł, to postawi na niej raczej dom z prawdziwego zdarzenia, a nie jakiś „kurnik” o powierzchni do 70 m2.

Szybko okazało się również, że banki wcale nie palą się do udzielania kredytów na budowę domów wznoszonych bez zezwoleń oraz bez nadzoru budowlanego, bo ich jakość oraz bezpieczeństwo mogą budzić spore wątpliwości.
A z kolei firmy ubezpieczeniowe, z tych samych powodów, nie będą chciały takich domów ubezpieczać.
Tak więc to, co w kaczych zapewnieniach miało być istotnym udogodnieniem, okazuje się „udogodnieniem stymulującym dodatkowe problemy". Łatwiej oraz bezpieczniej jest zatem budować z zezwoleniami i z kierownikiem budowy, niż bez nich.

cd pod nastepną fotką

(komentarze wyłączone)