Tydzień mija od przeprowadzki - kobyły nauczyły się wracać do swoich boksów same, więc balują całymi dniami bez kantarów.
Szansława dalej jeździ na korbie, ale jest zdecydowanie lepiej niż pierwszego dnia. Jutro może coś poskaczemy, bo grzech nie korzystać z rozstawionego parkuru.
Mieliśmy jechać do Strzegomia kibicować Romkowi, ale wyjazd do Francji wymaga poczynienia oszczęści, więc odpuściliśmy.
Za to wyjeżdżamy na weekend... do stajni :)
Podoba mi się tam nieziemsko, podoba mi się, że nikt mnie nie próbuje zbawiać, na siłę wciskając kolejną "super metodę" uspokojenia Siwej (jak to miało gdzieniegdzie miejsce). Bo na nią nie ma patentu, ona już taka jest...
Tak sobie ostatnio wymyśliłam, że próba zrozumienia Siwej na podstawie opowieści i obejrzenia paru jazd jest jak próba wytłumaczenia niewidomemu od urodzenia czym jest niebieski...
Bardzo mi się podoba postawa M - człowieka, który z końmi spędził 40 lat, dwukrotnego wicemistrza Polski w WKKW. Jedyny komentarz na jaki się zdobył (i to wczoraj, po tygodniowej obserwacji Siwsa), brzmiał : Piękna kobyła, widać, że trudna. Szkoda, że ktoś ją tak skrzywdził. Zrobimy jej tu koński raj, nie martw się Kaśka....
I tym bardziej koło niej skacze, tym delikatniej z nią postępuje.
Kobyły wpadły w rytm - rano żarcie i na padok, po południu do boksów - obiad i sjesta, a potem pod wieczór znowu na padok...
Mario w swoim żywiole, siedzi z końmi, montuje, szlifuje i tnie :)
A ja usiłuję zwalczyć kryzys jeździecki i mam nadzieję, że będzie dobrze :)