Jestem zła, zmęczona i niedospana.
Zła, bo głupi lekarze nie chcą wziąć mamy na zabieg. Trzeba się o wszystko prosić, nalegać i zasypywać telefonami.
Jest to tym bardziej dołujące, że mama przepracowała 25 lat w służbie zdrowia i nawet teraz, choć jest w szpitalu to tak jakby była w pracy - nawet lepiej, bo nie musi do domu wracać, więc na okrągło podpina, odpina, pobiera, a te ciulony nic od siebie nie chcą dać (nie generalizuję, są tam też dobrzy lekarze, choć niewielu)
W sumie jej sytuacja w pracy trochę podobna jest do mojej w stajni. Mama pracę zmienia - przychodzi do mojego szpitala na stanowisko odpowiednie dla jej wieku, wiedzy i doświadczenia - oczywiście z lepszą pensją, nie ma o czym mówić. I nagle wszyscy obrażeni, bo jak to tak? Zmienić robotę?
I jeśli się wahała to ten czas, który teraz spędza w szpitalu utwierdził ją w przekonaniu, że robi dobrze.
Tak jak i u mnie. Jeśli miałam jakieś wątpliwości, to już ich nie mam. Najmniejszych.
To co piszę na garnku jest szeroko komentowane. Że warunki w nowej stajni wcale nie takie dobre, że nie ma stróża w nocy i ciekawe kto mi zadzwoni jak Szansa będzie miała w nocy kolkę...
Stróża nie było ani u Ani, ani u Hansa a na dobrą sprawę problemy kolkowe na dużą skalę miałam jedynie raz, a że się zdarzyło tu, gdzie jestem teraz - cóż, tak wyszło. I nikogo nigdy nie obwiniałam, ani nadal nie obwiniam.
Tak sobie myślę, że w Arecie od początku ciążyło na nas fatum. Bez przerwy COŚ. Obtarty kłąb, flegmona, kolka, Szansa dwa razy na A4, nagle po półtora roku w Gliwicach znowu zaczęłam spadać...
Pamiętam jak jeszcze niedawno Ania każdy telefon odbierała słowami "no co znowu Wam się stało??"
Może to był sygnał, że z jakiegoś powodu to nie jest dobre miejsce. A kiedy zebrałam się na odwagę, żeby to zmienić to nagle gadka za gadką...
Jest ciężko znaleźć stajnię, w której wszystko i wszyscy byliby super. Ja w swoim jeździeckim życiu trafiłam tylko na jedną, ale pech chciał, że dojazd do niej zażynał mnie okropnie.
I marzę o dniu, w którym odbiorę telefon i usłyszę "Przenosimy się niedaleko Ciebie. Przyjeżdżajcie" i wtedy nie zastanowię się ani minuty.
A paradoksalnie stajnia o której mówię nie miała super wypasionych boksów - bo konie były oddzielone od siebie belkami a nie ścianą, nie miała wielkiej siodlarni - bo po siodło trzeba było wchodzić stromą drabiną na strych stajni, nie było gniotownika, myjki ani kibla nawet. A i tak była to najlepsza stajnia na świecie...
Bo to nie chodzi o ładną fasadę, super boksy, ogródek z parasolem i tuje. To jest ładne, nie przeczę. Robi wrażenie - to fakt. Ale nijak nie przydaje się koniom i jeźdźcom. A tak sobie myślę, że stajnia, ma być przede wszystkim dla koni. Ludzie są dopiero na drugim miejscu.
(znowu będą komentarze. a co mi tam. lata mi to koło nosa z trzecią prędkością kosmiczną...)
ktosi 2010-12-10
Dokładnie o to chodzi! Buziak.
ramziu1 2010-12-10
Cudownie :D
konik1 2010-12-10
bardzo dobry opis :)
hiroko 2010-12-10
Popieram !
mortis 2010-12-11
Bardzo mi przykro,ze tak się wam tam układa jakoś niezbyt miło... i mamie i wam z Szansą! ale już niedługo wszystkim będzie lepiej :)
O służbie zdrowia się nie wypowiadam... są lekarze i "lekarze".... w zeszłym roku było dane spotkać mi tych drugich.... i gdyby nie znajomości mojego szwagra, to pewnie bym już była bez palca.... co najmniej....
ech...
Co do stajni... tak, konie są najważniejsze, a zaraz za nimi atmosfera w stajni ;) , jeśli tego nie ma to cóż.... najlepsze boksy nie pomogą...
P.s Amait Ty powinnaś pisać felietony ;), aż mi wstyd, że to niby ja po dziennikarstwie :((((((
amait 2010-12-11
hihi, bo ja też po dziennikarstwie jestem :)
A poza tym, straszna ze mnie gaduła - jak widać