Las jest moją miłością i cichą ostoją.
Idę tam, gdy skłębione myśli niepokoją.
Tu pod niebem błękitnym serce swe uciszę,
patrząc, jak wiatr smukłymi sosnami kołysze.
Dziś widziałam jak piła z okrutnym warkotem
kładła sosnę za sosną na runo pokotem.
Padały z głuchym jękiem, zadudniła ziemia.
Został ból samotności w skręconych korzeniach.
Dotykałam ich słojów w bezsilnej udręce,
zostawały mi krople żywicy na ręce,
takimi łzami sosna żegna się z tym światem,
ścięta u progu wiosny, nie zaszumi latem.
Kiedyś z desek gładzonych polecą strużyny,
w drewnie zbudzi się dusza zapachem sośniny.
W czyimś domu na środku stół rodzinny stanie,
który kiedyś był drzewem na leśnej polanie.
22 marca 2011 Anna Zajączkowska